niedziela, 29 lipca 2012

Lawendowo-różana niedziela

Tak kolorową i pachnącą niedzielę chciałabym móc przeżywać co tydzień. A było to tak.

W ubiegłym tygodniu wybraliśmy się na kilka dni na Warmię. Z moim szczęściem na zmianę lało i padało, więc w Olsztynie życie kawiarniane kwitło. Wreszcie w niedzielę, w dniu powrotu, obudziło nas słońce. Szybka decyzja - jedziemy na pole lawendowe. Tak, tak, rzecz się dzieje w Polsce, nie trzeba w tym celu jechać do Prowansji.

Historię osiedlenia się w Nowym Kawkowie pani Joanny i stworzenia od podstaw lawendowego pola mogliście przeczytać w miesięcznikach lub obejrzeć w programie "Maja w ogrodzie".

Postanowiliśmy się przyjrzeć wszystkiemu na żywo. W tym celu wyjechaliśmy 20 km za Olsztyn, jadąc wąskimi drogami, na których nie mogą się wyminąć 2 samochody. Ale za to jakie widoki ! Najlepsze jednak czekało u celu podróży. W Nowym Kawkowie po zjeździe w odpowiednią drogę naszym oczom ukazał się bajeczny widok.


Na pagórku jak okiem sięgnąć krzaczki lawendy ! Kwitną ! Jeszcze nie wszystkie ścięte ! A tak się o to bałam, że przyjedziemy za późno.



W moment zatonęliśmy w fiolecie aż po horyzont.



Podziwiałam, wąchałam,


biegałam po całym polu, fotografowałam i nie mogłam się nacieszyć widokiem lawendy. Towarzyszyła mi w tym cała masa miododajnych pszczół.







Następnie udaliśmy się do pięknej, starej chałupy przywitać się z gospodynią.



Degustowaliśmy wódeczkę lawendową (mocna !), syrop z lawendy i smarowaliśmy ręce dobroczynnym olejkiem lawendowym. Wyrabiania tych specyfików można się nauczyć u pani Joanny na warsztatach alchemicznych.

Nie mogłam oderwać wzroku od koszy z wiązkami lawendy,


koryta ze schnącymi, fioletowymi pączkami kwiatów, które jakby od niechcenia postawione są  na piecu w kuchni.





Rozmowie z przemiłą panią Joanną towarzyszyła muzyczka relaksacyjna. Wypytywaliśmy o życie z dala od cywilizacji przez ostatnie 12 lat. To ostatni dom na wsi, więc dojeżdża tylko ten, kto chce. Zimą odśnieżanie ręczne dróżki dojazdowej zajmuje 4 godziny, ale gospodyni nieczęsto to robi, ponieważ najszczęśliwsza czuje się w swoim domu, czytając książki i rozmawiając z najbliższymi.

Zostaliśmy zaproszeni do zlustrowania suszarni. Zerwane gałązki długości ok. 25 cm suszy się tu na dwa sposoby. Leżą na specjalnie zbudowanych stojakach w sieni, w ciemnym, przewiewnym miejscu


lub wiszą w szopce główkami w dół.





To bardzo aromatyczne miejsce, zjawiskowe wręcz. Można wejść do środka, usiąść na krzesełku, wdychać, przeżywać, marzyć. Czas zatrzymał się w miejscu...

Gospodyni uprawia lawendę zielarską, która ma niebieskawy odcień. Pod koniec wakacji krzaczki ponownie zakwitną, mniej obficie, ale jednak.
Plantacja została posadzona na wzgórzu tak, aby była widoczna z okna domu i cieszyła swoim widokiem oczy domowników.



Ponieważ mieliśmy jeszcze w planie odwiedzenie innego ciekawego miejsca, szybciutko zakupiliśmy parę lawendowych drobiazgów i musieliśmy z żalem pożegnać panią Joannę oraz jej cudownego, przytulaśnego psa Miśka.

Pani Joanno, bardzo dziękujemy za miłe przyjęcie i z pewnością jeszcze kiedyś tu wrócimy.



Następnie wróciliśmy pędem do Warszawy, ponieważ bardzo zależało mi na obejrzeniu Wystawy Róż.
Po raz drugi miałam okazję podziwiać dzieła florystów, którzy z pięknych i rzadkich odmian róż wraz z dodatkami stworzyli prawdziwe dzieła. Wystawa odbywała się w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Warszawskiego sąsiadującym z Łazienkami, gdzie poza zjawiskowymi bukietami, ustawionymi dookoła fontanny, można było obejrzeć mnóstwo kwiatów w pełnym rozkwicie, wkomponowanych w przepiękne dywany kwietne. Cóż za uczta dla oczu !



Odkryłam, że niektóre róże mocno pachną, chociaż to już rzadkość. Moim celem jest teraz odszukanie i posadzenie w ogrodzie odmian róż, które oprócz cudownego bukietu z płatków mają zapach, jak róże z ogrodu babci.


Biedne kwiaty, bo wymęczone dwudniowym upałem.







Z ciekawszych form królowały kapelusze:













Chciałabym tak spędzać wszystkie moje niedziele do końca świata, czego i Wam życzę.

Gorąco witam nowe obserwatorki, również z przyjemnością będę Was odwiedzać. Dziękuję moim komentatorkom za bardzo pochlebne opinie na temat lawendowej tacy :)


niedziela, 22 lipca 2012

Jak fajnie się czasami poznęcać

Pomysły przychodzą same, lepsze lub gorsze. Jednak tego, dlaczego w 36 stopniowym upale zachciało mi się przecierek i przetarć, nie wie nikt.
Taca i serwetnik z motywem lawendy marzyły mi się od dawna, ale z muśnięciem lawendowym, a nie taką dosłowną lawendą, jak w łazience tu.



No i fajnie jest, maluję, muskam innymi kolorami, przecieram. Gorąco ! Przecieram, znowu muśnięcie - brąz, beż, biały. Po wyschnięciu przecierka papierem ściernym. Rozgrzało mnie to do czerwoności :) Troszkę lawendy na to i przecieram leciutko. Patrzę na termometr - jest 36 stopni. Kobieto ! Ale ty masz pomysły !
Okazało się jednak, że ta technika była jedyną możliwą w upalne dni, ponieważ na poddaszu, gdzie pracowałam, było jeszcze goręcej, farba błyskawicznie stygła i nie dała się rozprowadzić, a serwetki "puchły".
Więc - muśnięcia, maźnięcia i przecierki były jak najbardziej odpowiednie do warunków.
W pobielane i przecierane prace lubię wcierać wosk, jednak taca będzie miała niewątpliwie kontakt z płynami i owocami, więc z kwaśną minką, ale polakierowałam tacę lakierem matowym. Hurra ! Nie świeci się !





A do kompletu serwetnik.






Teraz, kiedy mogłabym popisać się nową tacą i serwetnikiem na tarasie, zepsuła się pogoda i pada deszcz. Poczekaj złosliwa pogodo ! Odczekam i doczekam się słonecznej pogody, kiedy będę mogła wypić na tarasie kawkę z lawendowych kubeczków przyniesionych na lawendowej tacy.







Nie wiem, czy znudziłam Was już lawendą, czy nie, ale kolejna wiadomość jest taka, że w następnym poście przeniesiecie się w bardzo klimatyczne, lawendowe miejsce.

Powinnam wreszcie rozwiązać mój minikonkurs na nazwę notesu. Serdecznie dziękuję koleżankom, które wzięły w nim udział. Wszystkie zaproponowane nazwy bardzo mi się podobają i myślę, że wykorzystam je w przyszłości. Jednak zwyciężczyni może być jedna i niniejszym ogłaszam, że mój notatnik będzie od dziś nosił nazwę "Notatnik uskrzydlonych myśli" i obiecany gadżet-serducho leci do ... TALAjestem.


Zwyciężczynię proszę o przesłanie adresu na mojego maila.

Pozdrawiam

piątek, 13 lipca 2012

Spotkania, zlot, candy, randka w ciemno - czyli jak cudownie jest mieć koleżanki blogowe

Ostatnie dni były dla mnie czasem bardzo miłych spotkań, wygranej w candy i owocnej wymiany maili z blogowymi koleżankami.

Teraz po kolei.
Najpierw spotkałyśmy się w scraperskim gronie w celu wymiany doświadczeń i wykonania nowych, ciekawych prac.
Znamy się wszystkie z kursów scrapbookingowych. Mijałyśmy się wiele razy, aż wreszcie któraś z dziewczyn zaproponowała, żebyśmy się umówiły na wspólne scrapowanie. Cztery kobiety - zapracowane mamy i żony - umawianiu nie było końca. Wreszcie - udało się !
Spotkałyśmy się u Kasi, korzystałyśmy z jej gościnności i materiałów, nabrudziłyśmy jej (to było konieczne), zjadłyśmy ciasto z truskawkami i ciasteczka owsiane i co najważniejsze - nauczyłyśmy się czegoś nowego.
Ania pokazała nam, jak zrobić czekoladownik - czyli kartkę, w której oprócz życzeń ukryta jest czekolada.



Drugą przydatną rzeczą, którą zrobiłyśmy tego dnia był ozdobny magnes na lodówkę.

Poniżej wspólne prace.



Mój osobisty czekoladownik z zewnątrz


i po rozwiązaniu wstążeczek - wewnątrz

A to lodówkowiec, na którym zapisuję pilne sprawy


Dziękuję Kasi za papiery, ćwieki i sznurek, Ani za notesik, Magdzie za guziki i wycięte maszynką cudne baldachy kopru.
Ale dlaczego nie użyłam niczego swojego ??????????

Nie muszę Wam mówić, jak cudowne są takie spotkania, kiedy zostawiamy wszystko za sobą, jesteśmy tylko my, papiery, wstążeczki i różne potrzebne przyrządy. Zdjęcia robiłam ja, więc niestety wyglądają, jak wyglądają.
Pracowałysmy dosłownie na resztkach materiału, bo za tydzień czekał nas Warszawski Zlot, gdzie planowałyśmy się obkupić. Kto scrapuje, ten wie, że resztki oznaczają tony papierów, kilometry wstążeczek, pudła stempli i tuszów, ale nam ciągle mało !


Twórczy bałagan i pełne skupienie malujące się na twarzach dziewczyn

Pełna relacja na blogu Kasi.
Po tygodniu, 30.06 odbył się długo oczekiwany zlot. Pewnie już o tym czytałyście. Piękny, nowy Fort Sokolnickiego ze szklanym niestety dachem okazał się szklarnią. Był taki upał, że nie chciało się gadać, kupować, robić zdjęć, nic - tylko pić ! Mam niewiele zdjęć, bo nie miałam na to siły.
Na szczęście warsztaty u Finnabair, w których uczestniczyłam, odbywały się w chłodnych salach fortu. Było niesamowicie, Finn znakomita nauczycielka w przejrzysty i obrazowy sposób przekazała nam kolejne etapy tworzenia LO'sa.



Nauczyłam się chlapać, drzeć, dziurkować, stemplować,przyklejać różne, dziwne metalowe rzeczy.


Całość mazać paluchem umoczonym w gel medium.


suszyć różową nagrzewnicą

Na to rzucać torebki z zaparzoną, mocną herbatą i na koniec psikać Glimmer Mistami (kolorowe tusze). 
Prawda, że same przydatne umiejętności ?!







Oto owoc mojej trzygodzinnej pracy, a właściwie na zdjęciu są 2 owoce: mój syn gitarzysta i gotowa praca LO's.


Niespodzianka goni niespodziankę. Ku mojej radości wygrałam candy w Lawendowym kredensie.
Ucieszyłam się tym bardziej, że nie potrafię posługiwać się szydełkiem, więc niebieska broszka to dla mnie prawdziwy prezent. Agnieszka, jakby spełniając moje marzenie, podarowała mi jeszcze zawieszkę retro i swoje wizytówki - jedyne w swoim rodzaju.





Zajrzyjcie koniecznie do Agnieszki, robi tak ciepłe i niesamowite rzeczy, że ile razy odwiedzę jej bloga żałuję, że nie jestem już małą dziewczynką. Potrafi wyczarować raj dla dzieci.

Wśród nagrodzonych przez Agnieszkę osób zauważyłam imię Eweliny. Czy to "moja" Ewelina, z którą za tydzień mam się spotkać po raz pierwszy w realu ? Niesamowity zbieg okoliczności. Ustaliłyśmy mailowo, że broszki to będzie nasz znak rozpoznawczy. W 36-cio stopniowym upale paradowałyśmy z wełnianymi broszkami :).



Spotkanie trzech blogerek z Warszawy - Ani, Eweliny i mnie - znowu miało gorącą atmosferę. Na szczęście znalazłyśmy stolik w pobliżu wiatraka :). Rozmowom nie było końca, kilka (!) godzin zleciało, jak z bicza strzelił, a nam było mało. Mnie oczywiście buzia się nie zamykała. Najlepsze wciąż przed nami. Będziemy spotykać się cyklicznie i zapraszamy osoby z Warszawy i okolic. Najbliższe spotkanie odbędzie się prawdopodobnie w drugą sobotę sierpnia.

Dziękuję tym, którzy dotrwali do końca. Znowu przyjemność sprawiły mi Wasze miłe komentarze pod moim ostatnim postem i to, że zawitały w moje progi nowe obserwatorki.
  

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...